O tej bulwersującej sprawie od początku informowały nie tylko lokalne media - puławskie i zielonogórskie, gdzie doszło do tragedii, ale i ogólnopolskie. Sprawa bulwersuje tym bardziej, że jak się okazuje mieszkaniec Puław nie był jedyną ofiarą psów ze strzelnicy w Raculi, a mimo skarg mieszkańców nikt nic z tym nie zrobił. Aż musiało dość do tragedii, której ofiarą stał się mężczyzna z drugiego końca Polski.
Mimo ogromnego bólu i wyrwy w sercu, bliscy pana Marcina zdobyli się na odwagę, by publicznie, głośno mówić o tym, co go spotkało i domagać się sprawiedliwości.
Tragiczny finał spaceru po lesie
Kilka dni po zdarzeniu partnerka bestialsko pogryzionego mieszkańca Puław reporterowi popularnego Kanału Zero na platformie YouTube, opowiedziała o tym, jak wszystko wyglądało z perspektywy najbliższych tragicznie zmarłego puławianina.
Mieszkaniec Puław w sobotę 11 października zatrzymał się na MOP Racula przy trasie S3 w Zielonej Górze. Był zawodowym kierowcą, wracał z trasy. W niedzielę 12 października, gdy zgodnie z przepisami o czasie pracy kierowców, nie mógł jeszcze ruszyć w dalszą drogę, postanowił pójść na grzyby do lasu przylegającego do parkingu, na którym pauzował.
- Dzwoniliśmy do siebie kilka razy dziennie (...). Zawsze wiedziałam, gdzie on jest. Wiedziałam, że on tam jest, że ma przerwę. Napisał mi, że idzie do lasu zobaczyć, czy są grzyby. Wysyłał mi zdjęcia, ja mu odpisałam na te wiadomości, ale on się nie odzywał. Czasami się nie odzywał, ale on też ćwiczył - opowiada pani Joanna.
Milczenie 46-latka najprawdopodobniej było związane z napaścią psów, które bestialsko zaatakowały mężczyznę, szarpiąc i gryząc jego ciało. Pan Marcin ostatkiem sił zdołał wykręcić numer alarmowy 112 i wezwać pomoc. Znaleźli go policjanci. W krytycznym stanie został przewieziony do szpitala w Zielonej Górze. Tamtejsi lekarze byli w szoku - do tej pory nie trafił do nich pacjent tak poraniony po ataku psów.
Strasznie cierpiał...
Bliscy dowiedzieli się o zajściu tego samego dnia. Porzucili wszystko i ruszyli w drogę do Zielonej Góry. W tym czasie pan Marcin walczył o życie w Szpitalu Uniwersyteckim.
- Jak tam jechałam, w życiu się nie spodziewałam, że to wszystko tak tragicznie się skończy - mówi kobieta w materiale na Kanale Zero i dodaje:
- On się nie bał psów, on uwielbiał zwierzęta. Psy się go słuchały.
Gdy dotarli na miejsce od lekarzy dowiedzieli się, jak bardzo poważna jest sytuacja.
- Pierwszych informacji udzieliła nam pani doktor, bo ona rozmawiała z Marcinem. Powiedziała, że strasznie cierpiał. Zamieniła z nim, nie wiem ile zdań, ale przez chwilę rozmawiali. Potem dostał silne leki przeciwbólowe, po których już nie kontaktował, jak wcześniej, był nieświadomy. Powiedziała nam, że on bardzo długo czekał na pomoc. Był bardzo wyziębiony, te psy poszarpały na nim całe ubranie i on tam leżał praktycznie nagi - mówi łamiącym się głosem.
Partnerka śmiertelnie pogryzionego puławianina chwali postawę personelu Szpitala Uniwersyteckiego w Zielonej Górze, który podjął dramatyczną walkę o życie jej partnera.
- Wykazali się ogromną empatią, szacunkiem do Marcina i naprawdę starali się robić wszystko, co tylko możliwe, bo sami powiedzieli, że oni są wstrząśnięci tym, co się stało i jakie Marcin miał obrażenia - mówi w materiale na Kanale Zero.
Mężczyzna miał na swoim ciele ponad 50 ran gryzionych i szarpanych. Najbardziej ucierpiały koniczyny.
Ile czasu czekał na pomoc?
Z pierwszych informacji, jakie pojawiły się o zdarzeniu wynikało, że 46-latek zadzwonił na 112 tuż po godz. 13:30. Prokurator Ewa Antonowicz pytana przez reportera Kanału Zero o to, ile pan Marcin czekał na pomoc, nie udzieliła odpowiedzi.
- Tego nie mogę zdradzać, natomiast niezwłocznie udano się na miejsce zdarzenia - stwierdziła.
Rzeczniczka zielonogórskiej prokuratury nie komentuje także faktu czasu zatrzymania właściciela psów. A to, zdaniem bliskich może mieć ogromne znaczenie dla przebiegu całego śledztwa i ewentualnych konsekwencji, jakie poniesie właściciel psów.
53-latek został zatrzymany i doprowadzony do prokuratury w czwartek 16 października, dzień po śmierci mieszkańca Puław, pogryzionego przez jego psy. Usłyszał zarzut spowodowaniu ciężkiego uszczerbku na zdrowiu w postaci choroby realnie zagrażającej życiu, którego następstwem była śmierć pokrzywdzonego. Zgodnie z obowiązującymi przepisami, czyn ten zagrożony jest karą od 5 lat pozbawienia wolności do kary dożywotniego pozbawienia wolności.
Jak informuje Prokuratura Okręgowa w Zielonej Górze mężczyzna nie przyznał się do zarzucanego mu czynu, złożył obszerne wyjaśnienia i wnioski dowodowe.
- Jego wersja zdarzenia będzie poddana wnikliwej analizie - tłumaczy prok. Antonowicz.
M.in. z uwagi na to, że jest byłym policjantem sprawę przejęła Komenda Wojewódzka Policji w Gorzowie Wielkopolskim, która prowadzi śledztwo pod nadzorem Prokuratury Okręgowej w Zielonej Górze.
Policja bagatelizowała zgłoszenia?
Bliscy pana Marcina mają wiele zastrzeżeń do postawy zielonogórskiej policji, która w ich ocenie działała opieszale.
- Rozmawialiśmy z policjantką i ona do nas powiedziała, że czynności przeprowadzali dnia poprzedniego - w poniedziałek od 15:00. Że ten człowiek zabrał te psy do siebie, wskazał im, że prawdopodobnie Marcin chciał przejść przez siatkę (...). Że oni to zabezpieczyli i że będą badali DNA Marcina, na co ja jej powiedziałam: "proszę panią, skoro wy oddaliście te psy temu człowiekowi i zbieraliście dowody dopiero dnia następnego o godz. 15:00, to on przez ten czas mógł zrobić wszystko i doskonale wiedział, co ma robić, bo jest byłym policjantem". Przecież te psy były we krwi Marcina, miały na sobie jego DNA - opowiada zbulwersowana działaniami policji w Zielonej Górze partnerka mieszkańca Puław.
- To absurd, kpina, w życiu nie uwierzę, że on przez jakąś siatkę przechodził - podnosi.
Jej zdaniem policja zbagatelizowała sprawę, o czym świadczy także wpis o grzybobraniu, zamieszczony na oficjalnym profilu w mediach społecznościowych , a który kończyło zdanie: "Niech twoje grzybobranie nie zakończy się jak film survivalowy".
- Nie spodziewali się, że media się tym zainteresują, oni myśleli, byli święcie przekonani, że to wszystko kolejny raz, jak wcześniejsze przypadki zostanie zamiecione pod dywan. Ja teraz się pytam policjantów: A co by było, gdyby wasze dziecko weszło tam do tego lasu z waszą żoną, matką? - mówi pani Joanna.
Partnerkę tragicznie zmarłego pana Marcina bulwersuje również to, że właściciel strzelnicy i psów nie został od razu zatrzymany.
- Przecież on tam był na tym obiekcie, musiał słyszeć krzyki, przecież niesie się po lesie wiedział na pewno, że tam coś się dzieje. Jakim trzeba być człowiekiem, jakim trzeba być draniem skończonym, żeby coś takiego zrobić, żeby tak zareagować na drugiego człowieka, który potrzebuje pomocy i tak strasznie cierpi?- zastanawia się zrozpaczona kobieta w rozmowie z reporterem Kanału Zero.
Pozostał żal...
Pani Joanna ma ogromny żal do wszystkich osób, które wiedziały o tym, że psy, które śmiertelnie pogryzły jej partnera są niebezpieczne dla otoczenia.
- Obwiniam was wszystkich o to, co się stało. Mam nadzieję, że wy wszyscy poniesiecie za to konsekwencje, bo macie krew na rękach. Macie krew człowieka, który był kochany, szanowany, który był bardzo dobrym człowiekiem - mówi ze łzami w oczach pani Joanna.
Kobieta obawia się, że właściciel psów poniesie najniższą karę - 5 lat pozbawienia wolności. Jej zdaniem zasługuje na dożywocie.
"Łowiliśmy ryby" i się skończyło
Na wypowiedź przed kamerą zdecydował się również ojciec pana Marcina. On również jest rozgoryczony postawą organów ścigania oraz urzędników - do których wpływały skargi na działalność strzelnicy - i brakiem reakcji na wcześniejsze ataki psów na ludzi.
- Mam żal do państwa naszego, bo obserwuję różne rzeczy, co się dzieje - mówi pan Jerzy.
- Na co pan liczy w tym śledztwie? - pyta go reporterka programu "Uwaga", stacji TVN.
- Na to, że będzie przeprowadzone sprawiedliwie i że wreszcie zrobią porządek z takim człowiekiem. Nie chodzi o to, żeby on ogrodził płot, tylko, żeby on odczuł to, co zrobił.
Pan Marcin był jego jedynym synem.
- Wspominam go bardzo pozytywnie. Łowiliśmy ryby, w wolnych chwilach karpie. I się skończyło - kończy smutno ojciec tragicznie zmarłego puławianina.
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.