W jednym z programów telewizyjnych powiedział Pan ostatnio: "Moim bohaterem życia publicznego jest profesor Rzepliński. Inni niestety pomarli. Mam ukrytych bohaterów, ale niektórzy nie dają im dojść do głosu. Ci "niektórzy" powinni zniknąć, żebyśmy mieli jakiekolwiek szanse wyjścia znowu na prostą, znowu na ścieżki europejskie, nie te średniowieczne. Jestem katolikiem praktykującym, ale to wpychanie Polski w zaścianek... Może niektórym jest dobrze w tym zaścianku, ale nie wszystkim i trzeba to zrozumieć."
- Cóż, miałbym dodać do tych słów? Komentarz chyba zbyteczny.
Już znacznie wcześniej podpadł Pan osobom z prawej strony sceny politycznej, odmawiając zagrania roli prezydenta Lecha Kaczyńskiego w filmie Antoniego Krauzego "Smoleńsk". Ponoć nawet samochód parkował Pan w innym miejscu?
- Wiedziałem, że jest to przedsięwzięcie nie tyle artystyczne, co polityczne i dlatego nie chciałem brać w tym udziału. Zdawałem sobie sprawę czym ryzykuję. Środowisko zawsze było i jest podzielone. Nie przypuszczałem jednak, że wywołam aż taką burzę, a niektórzy krytycy zaczną nagle zupełnie inaczej mnie oceniać. To już jednak przebrzmiała sprawa.
(…)
Najnowszy numer Wspólnoty już w Twoim punkcie sprzedaży.