Nic nie zapowiadało tragedii
Sąsiedzi twierdzą, że małżonkowie Bożena i Andrzej W. byli uważani za spokojnych i raczej byli lubiani we wsi.
Znałem ich bardzo dobrze, bo byli w podobnym do mnie wieku i mieszkali tu praktycznie od zawsze. Na gospodarstwie zostali tylko we dwoje, bo najstarszy syn nie żyje, a dwoje pozostałych dzieci dawno się wyprowadziło. Byli raczej spokojni, kłótnie zdarzały się pewnie tak jak w każdym innym małżeństwie. Myślę, że nikt nie spodziewał się tego co się wydarzy. Razem z Andrzejem planowaliśmy, że wspólnie naprawimy dach na ich domu, ale po tym jak sprzedał pole zaczął strasznie pić, więc pomysł nie doszedł do skutku
- mówi jeden z sąsiadów, którego spotkaliśmy pod miejscowym sklepem.
Pieniądze i alkohol przyczyną dramatu
Małżonkowie mieszkali w murowanym domu z cegły, krytym eternitem. Obok stoi obora, a działki pilnują dwa leciwe psy. W. zajmowali się uprawą roli, jednak po sprzedaży pola znajdującego się za położonym nieopodal lasem, zostało im jedynie pole obok domu.
Kilka dni przed tragicznym pożarem, małżonkowie W. sprzedali około 2-hektarowe pole.
To wtedy się zaczęło, bo jak się pojawiły pieniądze to Andrzej zaczął pić i przez to zrobił się bardzo nerwowy
- mówi kolega Bożeny W. jeszcze z czasów szkolnych.
19 kwietnia br. kiedy doszło do pożaru, Andrzej W. pił alkohol wraz ze swoją żoną i jak wynika z akt sprawy pomiędzy małżonkami doszło do kłótni o pieniądze za sprzedane kilka dni wcześniej pole.
Mężczyzna wyszedł z domu i wrócił do niego z kanistrem benzyny. Oblał nią pokój, pomieszczenia kuchenne, a także okolice wersalki, na której leżała jego żona. Podpalił i wyszedł na zewnątrz
- wyjaśnia Grzegorz Kwit, prokurator rejonowy w Puławach.
Uciekała ze złamaną nogą
Bożena W. w dniu kłótni z mężem poruszała się o kulach, bo blisko 2 miesiące wcześniej złamała nogę. Jak wyjaśnia prokurator Kwit, w momencie, gdy Andrzej W. pojawił się w domu z kanistrem benzyny kobieta nie próbowała uciekać. Kiedy pożar wybuchł, udało jej się wydostać na zewnątrz. Próbowała zdjąć z siebie ubranie, które zajęło się ogniem.
Z relacji straży pożarnej wynika, że sytuacja, którą zastali nie wskazywała, że wszystko zakończy się aż tak tragicznie.
Pierwsza jednostka straży pożarnej zastała wydobywający się z budynku mieszkalnego dym. Domownicy byli już na zewnątrz i prawdopodobnie samodzielnie opuścili budynek. Okoliczni mieszkańcy przed przybyciem służb ratowniczych próbowali gasić pożar przy pomocy wiader z wodą. Strażacy z kuchni wynieśli 11 kg butlę gazową
- wyjaśnia Krzysztof Morawski, oficer prasowy puławskiej straży pożarnej.
Bożena W. została przewieziona przez pogotowie do Wschodniego Centrum Leczenia Oparzeń w Łęcznej. Lekarze stwierdzili u niej oparzenia 2 i 3 stopnia na prawie 60% powierzchni ciała. Do samego końca próbowali walczyć jej o życie, ale kobieta zmarła 5 dni po pożarze.
Dom stoi pusty
Blisko 3 miesiące po pożarze w domu rodziny W. nikt nie mieszka, bo gospodarz został tymczasowo aresztowany. O tragicznym zdarzeniu przypominają otwarte okna, wypalone wnętrze i lekki zapach spalenizny, który czuć wokół domu.
60-letni mężczyzna może do niego wrócić nieprędko, ponieważ puławska prokuratura postawił mu zarzut zabójstwa, za który może trafić do więzienia na wiele lat.
Mężczyzna w swoich wyjaśnieniach przyznał się do podpalenia domu po kłótni z żoną, ale nie przyznał się do tego, że chciał ją zabić
- dodaje prokurator Kwit.
Jak przyznają sąsiedzi pożar i śmierć Bożeny W. to dramat dla rodziny, ale i dla całej wsi.
Przez alkohol i ludzką głupotę straciliśmy w jednym momencie dwóch mieszkańców naszej wsi. Myślę, że Andrzej nie powinien trafić do więzienia, bo śmierć Bożeny była dla niego wystarczającą "karą" i po śmierci najstarszego syna największą tragedią jaka mogła go dotknąć
- podsumowuje szkolny kolega, zmarłej Bożeny W.
Proces Andrzeja W. będzie się toczył w Sądzie Okręgowym w Lublinie. Prawdopodobnie rozpocznie się pod koniec lata.