ROZMOWA Z Jarosławem Niezgodą, napastnikiem Legii Warszawa
Pierogi z kapustą i grzybami mamy Krysi
Ile jest wart Jarosław Niezgoda?
- Jest takie powiedzenie: jesteś tyle warty, ile za ciebie zapłacą.
Mówi się nawet o pięciu milionach euro...
- Za chwilę będę miał na karku ćwierć wieku, więc nie jestem najmłodszym zawodnikiem. Ciężko, by cena jeszcze bardziej wzrosła, bo pamiętajmy, że gram w Ekstraklasie i nikt nie będzie szarżował z kilkunastoma "bańkami".
Jeszcze kilka miesięcy temu raczej nikt nie położyłby na stół takiej kwoty, o której rozmawiamy...
- Pół roku temu był jakiś temat. FC Midtjylland oferował ponad dwa miliony, jednak Legia nie była zainteresowana taką kwotą. Chciała więcej i na ten moment, władze klubu z Warszawy zrobiły dobrze.
Jesteś gotowy, by wyjechać za granicę?
- Chyba bardziej gotowy już nie będę. Nigdy nie grałem za granicą i nie wiem jak tam jest. Chyba w tym momencie nie wskoczę na jeszcze wyższy poziom.
Gdyby nie doszło do przenosin tej zimy...
- Nie obrażę się na Legię. Zrozumiałbym władze klubu, które chcą silnego zespołu walczącego w Pucharze Polski oraz o powrót na tron mistrza kraju. To normalne. Nie jest tak łatwo znaleźć napastnika, który będzie regularnie trafiał do siatki. Jeśli zostanę, powalczę o dublet oraz o koronę króla strzelców. Przychodząc do Legii miałem z tyłu głowy, by po dwóch czy trzech sezonach spróbować czegoś więcej. Sądzę, że teraz otwiera się przede mną szansa.
Który kierunek byłby dla Ciebie najlepszy?
- Liga angielska to nie ten moment. Zobaczymy. Zapewne jakieś propozycje są. Być może pojawi się oferta, która będzie korzystna pieniężnie dla klubu i ciekawa dla mnie.
Słyszałem o kierunku rosyjskim. Dynamo Moskwa, gdzie gra wychowanek TOP-u 54 Biała Podlaska, a do niedawna Twój kolega z warszawskiej ekipy - Sebastian Szymański...
- Takie plotki się pojawiły i jak wiemy, w każdej plotce jest ziarenko prawdy. Wiem, że ludzie z Moskwy obserwowali moje poczynania. Zobaczymy, co z tego wyjdzie.
A jak Iza zapatruje się na Twój transfer?
- Nie ma jej teraz w domu, więc jej się nie zapytasz (śmiech - przyp. red.). Decyzja należy do mnie. Iza się do mnie dopasuje.
Zapewne wolałaby ciepłą Turcję, czytaj Besiktas Stambuł niż zimną Rosję...
- Zobacz, jak ktoś wyjedzie grać do Zjednoczonych Emiratów Arabskich to nie masz, gdzie później pojechać na wakacje. Na Syberię?
Czy jeszcze kilka lat temu spodziewałeś się, że będziesz w tym miejscu, w którym jesteś teraz?
- Czas pędzi jak oszalały. Pamiętam swój debiut z Pelikanem Łowicz, który miał miejsce w listopadzie 2012 roku. Siedem lat później jestem graczem Legii, która ma lidera, a ja strzeliłem 13 goli. Fajnie to się układa. Wiadomo, że każdy ma marzenia i nadzieje, ale nie wszyscy mogą i potrafią je spełnić. Ja zawsze chciałem grać w piłkę.
Ale była niewiadoma?
- Oczywiście. Musiałem przejść zabieg kardiologiczny, gdyż podczas rutynowych badań wykryto u mnie zespół Wolfa-Parkinsona-White`a. Później pojawił się problem z plecami. Mijały kolejne dni i tygodnie, a ból nie ustawał. Kilkukrotnie próbowałem trenować, lecz organizm wygrywał z chęciami. Były obawy, że ból nie ustąpi i on zablokuje mi drogę na poziom, który prezentuję teraz. Na szczęście ustąpiło i oby nie wracał do mnie.
Gdzie jest Twój sekret w strzelaniu goli?
- Nie wiem. Musisz się z tym urodzić. Każdy coś ma w sobie. Mnie Bóg obdarował umiejętnością strzelania goli. Wszystkiego po trochę. Niepodważalną kwestią jest trening.
Ostatnio obserwowałem kilka spotkań Legii i Jarek Niezgoda się nie zmienia od czasów gry w Wiśle Puławy. Trochę potruchta, postoi, a jak trzeba dostanie piłkę i strzeli gola...
- Taki styl. Ty go znasz od lat, a teraz cała liga już wie, jak gram. Taki mam styl. Przez większość meczu jestem niewidoczny, jak trzeba, potrafię zdobyć bramkę. Napastników rozlicza się z ilości trafień.
Jakie to uczucie, gdy 20 czy 30 tysięcy kibiców krzyczy Twoje nazwisko?
- A jakie są warianty?
Dreszcze, zadowolenie...
- Zadowolenie. Czekam na te momenty i chciałbym, by zdarzały się jak najczęściej. Wyobraź sobie sytuację, biegniesz po strzeleniu gola, koledzy chcą ci pogratulować, a wszyscy na stadionie skandują: Połynka. Jesteś w centrum uwagi, a cały stadion patrzy na ciebie.
Nawet gdy strzelisz gola, nie ma u Ciebie wielkiej radości...
- Szczerze, to nie wiem co mam wtedy robić. Nie mam pakietu "cieszynek". Wystarczy zaciśnięta pięść i celebracja trafienia z kolegami. Nie ma u mnie "jazdy na klacie" i na to raczej się nie zanosi.
Kilka miesięcy temu mówiłeś, że trudno zmienić Jarka Niezgodę. Dalej tak jest?
- Oczywiście. Mówiłem, że nie zapuszczam się w miasto, nie znam dyskotek w stolicy. To się nie zmienia. Najbardziej lubię domowe zacisze.
Gdy chłopak wychowany na wsi przenosi się do dużej metropolii można sądzić, że prędzej czy później "sodówka" musi odbić. Duże pieniądze, nowe znajomości...
- Widzisz, oszukuję przeznaczenie (śmiech - przyp. red.).
Wierzysz w to, co się dzieje w Twoim życiu?
- Ale dajesz psychologiczne pytania. Gram w piłkę od dziecka. Zawsze chciałem stawać się lepszym człowiekiem i zawodnikiem, i chyba tak jest. Jestem świadomy, nie trzeba mnie szczypać.
Często dajesz autografy, stajesz do zdjęć?
- Jeszcze raz mówię, mnie ciężko spotkać na ulicy czy w galeriach. Jak już jestem to zdarzają się takie rzeczy, ale to przecież jest miłe.
Bo Jarek lubi być w domu...
- No właśnie.
A kurierzy jak reagują?
- Ostatnio zamówiliśmy kanapę. Przyjechali ludzie z przesyłką i kojarzyli mnie, gdyż interesują się Ekstraklasą.
Jak wyglądały kolejne święta w Twoim życiu?
- Byłem u mamy i u rodziny Izy. Teraz wybieramy się w góry, by trochę odpocząć.
Skąd jest Iza?
- Ze stolicy.
Piłkarze wyjeżdżają do Nowej Zelandii, Australii czy do ZEA na zimowe wakacje. A Jarek?
- Mówię - góry. W poprzednim roku byliśmy w Dubaju. Teraz nie możemy, bo w Sylwestra i pierwszy weekend stycznia będziemy na weselach u rodziny i kolegi z Legii - Michała Kopczyńskiego.
Przygotowałeś prezenty dla najbliższych?
- Nie bawiłem się w Mikołaja. Przygotowałem tylko podarunki mojej Izie i mamie Krystynie.
Co dostawałeś pod choinkę w dzieciństwie?
- Zabawki, słodycze, zapewne jakieś samochody. Panie, kiedy to było.
A piłkarski prezent?
- Koszulka Ronaldinho. Oczywiście taka podróbka za kilkanaście złotych. Takie były czasy.
Co jest na pierwszym miejscu wśród potraw ze stołu wigilijnego?
- Pierogi z kapustą i grzybami.
Czego nie lubisz?
- To święto karpia, ale ja za nim średnio przepadam.
Znam przypadki zawodników, którzy zapominają, że jako młodzi chłopcy dawali wywiady, a teraz im nie po drodze...
- Ja się nie zmieniam. Przecież nie odmówię rozmowy z tobą. Nie lubię rozmawiać z dziennikarzami, ale z tobą to trochę inna sytuacja. Nie chciałem, nie chciałem, ale wreszcie zmiękłem. Pamiętam, że właśnie do "Wspólnoty" dawałem pierwszy wywiad w życiu.
Pamiętasz to?
- Oczywiście. Strzeliłem gola na wagę wygranej z Legionovią. Ktoś ze starszych zawodników podał mi słuchawkę, bo nie miałeś do mnie numeru.
Nie pamiętam tej sytuacji...
- A widzisz.