reklama
reklama

"Dykens" powiedział "dość". "Dzięki futbolowi i rodzinie jestem tu, gdzie jestem"

Opublikowano: Aktualizacja: 
Autor:

"Dykens" powiedział "dość". "Dzięki futbolowi i rodzinie jestem tu, gdzie jestem" - Zdjęcie główne

reklama
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

Sport 1 stycznia skończył 43 lata. W weekend rozegrał ostatni mecz w swoim życiu w spotkaniu o punkty. Grający szkoleniowiec Serokomli Janowiec skupi się tylko i wyłącznie na pracy trenerskiej.
reklama

ROZMOWA Z Rafałem Drykiem, 43-latkiem, który zakończył karierę piłkarską

Dzięki futbolowi i rodzinie jestem tu, gdzie jestem

Dlaczego powiedziałeś "dość"?

- Proces odnowy po każdym większym wysiłku, który generuje mecz piłki nożnej był zbyt długi. W tym wieku, kiedy rozegrałem w weekend całe spotkanie, do środy chodziłem wstecz (śmiech - przyp. red.). Czułem, że nie mogłem sprostać młodszym od siebie. Parę lat temu spokojnie radziłem sobie z przeciwnikiem X. Dzisiaj serce chce, ale ciało mówi "nie". Przecież nikt nie położy się przed Drykiem. Co więcej, rywale chcą wykorzystać szansę i ograć trochę starszego od siebie piłkarza.

Od piłki nie odejdziesz?

- A skąd! Fajnie dogaduję się z młodszymi od siebie. Praca trenerska jest dla mnie przyjemnością. Odnajduję się w tym.

Chyba szkoda, że nie urodziłeś się troszeczkę później...

- Takie rozmowy dosyć często się pojawiały w gronie moich kolegów, z którymi kopaliśmy w Wiśle. Trafiłem na okres w swoim klubie, kiedy mecze w trzeciej lidze rozgrywaliśmy w Zwoleniu oraz na KEN-ie. Marzyłem, by zagrać na nowym stadionie, na szczeblu centralnym, a do tego wobec swoich kolegów, znajomych, sąsiadów, fanów "Dumy Powiśla".

Jak zaczęła się Twoja przyda piłkarska?

- Jestem z tego pokolenia, gdzie wszystko zaczęło się na podwórku. W mojej okolicy, czyli na ul. Głębokiej było tak, że graliśmy w piłkę od rana do wieczora. Pierwsze szlify zbierałem wśród rówieśników i trochę starszych. Od dziesiątego roku życia zacząłem regularnie trenować w Wiśle. Jako kajtek chodziłem z tatusiem na stadion, oglądać piłkarzy. Mieliśmy sporo do przejścia. Musiałem nadrabiać jego wielkie kroki swoimi malutkim kroczkami. I tak wydreptałem miłość do piłki. Dzięki futbolowi i rodzinie jestem tu, gdzie jestem. Moimi najlepszymi kibicami są najbliżsi, z żoną Eweliną na czele.

Zapewne są nazwiska, z którymi kopałeś od najmłodszych lat?

- W klubie z Adasiem Mrozem. Zaczął treningi miesiąc po mnie. Ze starszych to całe życie miałem przyjemność kopać z: Mariuszem Abramczykiem, Piotrkiem Owczarzakiem. Był również młodszy Magnuszewski. Ekipa samych swoich.

Jesteś zadowolony ze swoich osiągnięć piłkarskich?

- Ciężko powiedzieć. Zawsze mogło być lepiej, ale trzeba brać to, co jest. Miałem marzenia, cele, które z czasem się wygaszały z racji realnego podejścia do życia. Kiedyś człowiek myślał, by grać w reprezentacji Polski, później w Ekstraklasie, następnie w Wiśle Puławy. Mniejsze cele pospełniałem.

Ale króla strzelców miałeś...

- W Klasie B w Orłach Kazimierz. Strzeliłem 40 goli. Może małe osiągnięcie, ale zawsze to "coś".

Skąd wzięła się Twoja ksywa?

- Normalne, że od nazwiska, jednak często muszę prostować, bo najbliżsi mówią "Dykens", a nie "Drykens".

Gdzie została "zjedzona" literka "r"?

- Byliśmy na wczasach. Pojechała z nami mała córeczka Adasia - Natalka. "Siwy" wołał na mnie "Drykens". Natalka nie wymawiała "r", więc zostało wujek "Dykens".

Najsławniejszy rywal?

- Piotr Czachowski. Reprezentant Polski, który miał na koncie występy w Legii Warszawa, Zaglębiu Lubin, Udinese Calcio. Grałem w zespole z Kozienic, a on wyszedł w barwach Aluminium Konin. Widać było jego mega umiejętności.

A podwórko puławskie?

- W Puławach otarłem się o takich zawodników jak: Adam Kamola, Józef Zolech, Mirosław Banaszek, Grzegorz Kozieł. Dla mnie, jako młodego chłopaka było wielką frajdą, że mogłem z nimi kopać piłkę. Wcześniej przychodziłem na stadion, by ich podziwiać na boisku. Wyróżniłbym Adama Kamolę. Dla mnie był piłkarzem przez duże "P". Żal, że wtedy nie zdecydował się na transfer do wyższej ligi. Poradziłby sobie.

Przeżyłeś poważną kontuzję?

- Miałem problemy z kręgosłupem. W pewnym momencie lekarz powiedział, że jeśli chcę chodzić, muszę odpuścić. Przerwa trwała pół roku. Wzmocniłem garnitur mięśniowy, jeśli chodzi o grzbiet. Nie mogłem wytrzymać bez piłki. Na własne ryzyko zdecydowałem się wrócić. Miałem dość siedzenia w domu. Na lekkim ręcznym, ale dałem radę do 43. roku życia.

A operacje?

- Robili mi kolano, ale nic nadzwyczajnego. Wiązadła wytrzymały "tfu", "tfu". Teraz nie chciałem kusić losu. Wolałem skończyć teraz, a nie mecz za późno.

Ile goli najwięcej zdobyłeś w jednym spotkaniu?

- A sześć. W Pucharze Polski w barwach Wisły Puławy. Miałem pięć trafień. W ostatniej minucie dostaliśmy karnego. Grzesio "Jogi" Kozieł dał mi piłkę i powiedział "strzelaj młody".

 

 

ZAWODNIK MA GŁOS

Dawid Paczka, asystent w Orlętach Radzyń Podl.

Trzeba zrobić dla niego jakiś meczyk

Rafał to mega profesjonalista, bardzo wymagający od siebie jak i innych. To człowiek zawsze dążący do zwycięstwa, co przekładało się na innych. Przekazywał młodym zawodnikom dużo mądrych i przydatnych wskazówek. "Dykens" to zawodnik, który grał głową jak nikt inny. Zawsze mówiłem, że ma lepsze i mocniejsze uderzenie tą częścią ciała niż inni zawodnicy nogą (śmiech - przyp. red.). Na boisku nigdy nie było zabawnie. Był profesjonalistą, niezależnie od ligi, w której grał. Zapamiętam go jako świetnego zawodnika. Co więcej? Jest bardzo dobrym trenerem. Pozwolił mi cieszyć się grą, a przede wszystkim ją rozumieć. Szacunek. Trzeba zrobić dla niego jakiś meczyk.

 

ROZMOWA Z Michałem Stolarkiem, kolegą z boiska i nie tylko Rafała Dryka

Takich ludzi potrzebuje nasza piłka

Jakie pierwsze myśli cisną się na usta, kiedy słyszysz: Dryk?

- Loko.

Dlaczego?

- Musielibyście zobaczyć jego zdjęcia z drużyn młodzieżowych Wisły Puławy. Z pewnością ktoś je ma.

Jakim był zawodnikiem?

- Niesamowitym walczakiem. Jeden z największych twardzieli na boisku. Niejednemu sprzedał z łokcia. Nigdy nie odstawił ani nogi, ani głowy. Swoją wielką ambicją piłkarską i zaangażowaniem zarażał innych. A z drugiej strony jest troskliwym i opiekuńczym kolegą, przyjacielem. Bardzo miło było grać wiele lat w jednej drużynie, jak i przeciwko sobie, zdarzyło się. Zawsze był dreszczyk emocji. Taki ludzi potrzebuje nasza piłka.

Zapewne masz wiele fajnych wspomnień boiskowych i pozaboiskowych związanych z naszym 43-latkiem?

- Tak, ale chyba nie należy im dawać światła dziennego (śmiech - przyp. red.).

Spodziewałeś się, że powie "koniec"?

- Niestety tak. Po meczach plecy odmawiały mu posłuszeństwa. Bolało. Nie był w stanie kontynuować gry. Szkoda, że nie zagram z "Lokiem", "Dykensem", "Wirującą Lotką". Ale spokojnie. Zapewne będzie nam dane nadal współpracować w Serokomli.

reklama
reklama
Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE

reklama
reklama
reklama