ROZMOWA Z Piotrem Jarosiewiczem, zdobywcą Gladiatora w kategorii Odkrycia roku
Na środku parkietu był stres
Jeszcze niespełna 24 miesiące temu nie miałeś prawa marzyć, że będziesz w tym miejscu, w którym jesteś obecnie?
- Dokładnie. Nawet nie mogłem o tym marzyć.
Czujesz się spełnionym zawodnikiem jak na 21-latka?
- Pozostaje nutka niedosytu, bo jako zespół nie osiągnęliśmy celu, jaki sobie zakładaliśmy. Miała być walka o medal, a nie zdołaliśmy awansować do półfinału. Indywidualnie? Myślę, że tak. Mam przecież debiut, kilka meczów i bramek w dorosłej reprezentacji. Grałem sporo, rzucałem gole.
Samo znalezienie się w trójce nominowanych do Gladiatora w kategorii odkrycia roku było dużym uznaniem?
- Oczywiście. W lidze jest wielu młodych zawodników. Byłem zaskoczony nominacji. Dopiero gdy zobaczyłem w internecie wiadomość uwierzyłem. Nie ukrywam, że byłem zadowolony.
Byłem jednym z tych dziennikarzy, którzy oddawali swoje głosy i powiem szczerze, że nie wyobrażałem sobie, byś nie wygrał tej kategorii...
- Dziękuję.
Nie każdy gra w reprezentacji...
- Nie mi to oceniać. Jestem przeszczęśliwy, że nagroda trafiła do mnie. Głosy oddawali specjaliści, a kapituła przyznawała nagrody. Tylko się cieszyć.
Prezes Witaszek miał nosa...
- Udowodnił to nie po raz pierwszy (śmiech - przyp. red.). Dwa lata temu podpisałem umowę z Azotami. Przede mną jeszcze pięć lat gry w Puławach.
Pamiętasz pierwsze spotkanie z prezesem Witaszkiem?
- Graliśmy w Puławach ćwierćfinały lub 1/8 finałów. Byłem w SMS-ie, a grałem w Agrykoli Warszawa. To było w trzeciej klasie. Mierzyliśmy się z Azotami, a ja rzuciłem 20 bramek. Po spotkaniu dostałem telefon od trenera, bym przyszedł do pokoju prezesa Witaszka. Sprawy potoczyły się bardzo szybko.
Czyli ile?
- Niespełna dwa miesiące. Zagrałem kolejny turniej w Kwidzynie w ramach mistrzostw Polski juniorów. Tak się złożyło, że Azoty grały później mecz ligowy. Moją postawę obserwował Marcin Kurowski. Później spotkaliśmy się i podpisaliśmy umowę.
Samo wyróżnienie...
- Byłem po raz pierwszy na "Świętej Wojnie", czyli meczu Vive z Orlenem, które decydowało o mistrzostwie kraju. Atmosfera była niesamowita, a niedługo później okazało się, że zdobyłem wyróżnienie. Nie ukrywam, że w momencie wyjścia na środek parkietu towarzyszył mi lekki stres.
Otrzymałeś najcenniejsze trofeum w życiu?
- Dokładnie. Kiedyś byłem wybierany do najlepszej "siódemki" mistrzostw juniorów albo juniorów młodszych. Trudno porównywać tamte wyróżnienie z tym, które trafiło do mnie teraz.
Już po powołaniu do reprezentacji Polski z Piotrusia stałeś się Piotrem, a teraz trzeba mówić do ciebie Piotrze...
- Bez przesady. Zdaje sobie sprawę, że moje nazwisko jest coraz mocniej rozpoznawalne. Jeszcze niedawno byłem młodym zawodnikiem, który ma się uczyć gry w piłkę i od czasu do czasu wchodzić na pojedyncze akcje na boisko. Teraz wymagania są coraz większe. Same fakty mówią za siebie. Mam mecze i gole w reprezentacji. Mój dorobek cały czas rośnie.
Następny sezon...
- Drużyna zostanie przebudowana. Dużo zawodników odejdzie, wielu przyjdzie. Wiadomo, że nikt nie wyobraża sobie takiego scenariusza, jaki przeżywaliśmy niedawno.
Kiedy i gdzie wybierasz się na urlop?
- Jeszcze nie wiem. Jedno wiem, że z pewnością będę miał przy sobie Sandrę.