ROZMOWA Z Cezariuszem Kęsikiem, mistrzem TFL pochodzącym z Chrząchowa
Mama i tata sprzedali mi po "kopie"
Tak miała wyglądać walka z Giorgi Lobzhanidze?
- Nie do końca. Plan był taki, by spokojnie zawalczyć w pierwszej rundzie. Wiedziałem, że Gruzin chaotycznie bije, skraca dystans i idzie po nogi. Pobiliśmy się w stójce i niepotrzebnie chciałem wykonać jeden cios. Zostałem obalony. Musiałem pracować z dołu. Rozmawiałem z trenerem o tym, że walka jest długa. W sumie miałem kwadrans, by pokonać przeciwnika.
Nawet gdy leżałeś w niekorzystnej pozycji, nie widać było po Tobie zdenerwowania. To prawda?
- Chciałem popracować z dołu. Każdy cios, który otrzymywałem kosztował Gruzina wiele energii. Gdy trzymał moją głowę, był mocno spięty. Zdałem sobie sprawę, że jeśli będzie tak dalej pracował to się wypompuje. Czułem, że rywal ma ciężki oddech. Pierwsza runda kosztowała go bardzo dużo sił.
Miałeś plan na drugą odsłonę?
- Chciałem spokojnie walczyć. Wiedziałem, że mogę go trafić. Byłem przekonany, że przeciwnik nie wytrwa trzech rund. Nie miał na to sił. Z drugiej strony musiałem być skoncentrowany, by nie zadał mi jednego ciosu, który okazałby się zabójczy. Wykorzystałem moment, obaliłem go i sędzia musiał przerwać walkę po serii ciosów. Chłopaczyna nie miał jak się bronić.
Gala odbyła się w Radomiu. Czułeś wsparcie swoich kibiców?
- Pół roku przeprowadziłem się do tego miasta. Coraz więcej ludzi mnie rozpoznaje i chcieli zobaczyć Kęsika w akcji. Muszę podkreślić ilość i jakość kibiców z mojego rodzinnego Chrząchowa, Puław i okolic. Wszyscy stworzyli niesamowitą atmosferę. Powiem szczerzę, że było tak głośno, że czasami nie słyszałem swojego narożnika.
Jesteś u progu dużej kariery i masz wielkie grono fanów...
- Cieszę się, że jeżdżą za mną, kibicują mi. Przykładem niech będzie jeden człowiek. Jeździ TIR-em. Wziął wolne, nie zarabiał pieniędzy, a chciał być w Radomiu i obejrzeć mnie z bliska. To bardzo cenne.
Walczyłeś w sobotnią noc. Co robisz obecnie, czyli w niedzielny poranek?
- Przed chwilą się obudziłem. Leżę w łóżku. Mam siniaki na głowie. Niemiłosiernie boli mnie noga. Zapewne będę utykał. Wszyscy widzą walkę, a prawie nikt mnie kilkanaście godzin po niej. Dużo może opowiedzieć moja żona Natalia. Tydzień to minimalny czas na dojście do siebie. Ten moment jest wyjęty z życia.
Odebrałeś pas mistrza, który obroniłeś po raz trzeci i co dalej? Kamery telewizyjne nie pokazywały dalszych momentów...
- Czekałem na zdjęcie z moimi kibicami. Zaprosiłem wszystkich do klatki. Kurde, było ich tak dużo, że gdy już pojawili się w środku był moment grozy.
Czyli?
- Organizator powiedział przez mikrofon, by jak najszybciej z niej wyjść. Groziło zawaleniem. Klatka uginała się, sam stopowałem fanów, by nie stała się tragedia.
O której położyłeś się spać?
- Bodaj była piąta nad ranem. Jest niedziela i odpoczywam, ale nie ma przeproś. W poniedziałek pojechałem do Dęblina do pracy. Miałem chwile radości, ale po chwili z mistrza TFL-u Cezariusza Kęsika stałem się szeregowym Cezariuszem Kęsikiem. Przypomnę, że pracuję w wojsku. Szkoda, nie miałem urlopu, ale takie jest życie.
Jakie masz plany na najbliższą przyszłość?
- Chcę odpocząć. Boli mnie lewa noga. Boli mnie kość. Mam nadzieję, że to tylko stłuczenie. Boli trochę głowa. Rywal nabił mi kilka guzów. Odpocznę tydzień, może dwa, a później wrócę na matę, by trenować. Jeśli będzie propozycja z KSW, chciałbym podjąć rękawice. W kwietniu odbędzie się we Wrocławiu, zaś w maju w Warszawie. Na kwiecień nie chciałbym się pisać. To za wcześnie. Ostatnio walczyłem trochę za często. W 14 miesięcy zrobiłem pięć walk, a to dużo. Jeśli będą chcieli w KSW, bym się bił - będę gotowy.
Oprócz chwały i pasa otrzymałeś jakąś gratyfikację?
- Oczywiście. Każdy zawodnik otrzymuje wynagrodzenie za swoją pracę. Pas jest uhonorowaniem mojej ciężkiej pracy. Posiadam go od prawie trzech lat.
Oddasz go kiedyś?
- Nie ma takiego tematu, ale może się zdarzyć, że ktoś kiedyś mnie pokona. Gdyby tak się stało, chciałbym rewanżu, by go odzyskać. Nie "gdybajmy". Oby to była daleka i niespełniona przyszłość.
Pas ma swoje miejsce?
- Po walce przynoszę go do klubu - Cross Fight Radom. Zabieram go na oficjalne spotkania oraz wizyty u moich sponsorów. Bez nich byłoby bardzo ciężko. Wszyscy, którzy interesują się MMA wiedzą, jakie są zarobki w tej dyscyplinie. Bez osób wspierających byłoby bardzo ciężko.
A później?
- Mam półkę w domu nad telewizorem. Czasami na niego spoglądam, by pocieszyć oko.
Wiem, że dużo osób z rodziny pojawiło się w Radomiu. Widziałeś się z rodzicami przed i po walce?
- Akurat miałem szatnię na samym końcu korytarza. W trakcie rozgrzewki mama i tato wpadli do szatni i sprzedali mi po "kopie" na szczęście. Moja Jola miała łzy w oczach, jak to mama. Denerwowała się. Dla jednych jestem zawodnikiem, a dla niej i taty ukochanym synem, o którego się boją.
Komu dedykujesz zwycięstwo?
- Szczególnie mojej żonie Natalii i mamie Jolancie. Obroniłem pas w środku nocy, chyba był już 8 marca, więc nadarzyła się idealna okazja, by zadedykować wygraną moim paniom. Miałem śmieszną historię (śmiech - przyp. red.).
Dawaj...
- W sobotę pojechałem do kwiaciarni i kupiłem kwiatki Natalii. Pani powiedziała mi, że w niedzielę też jest otwarte. Coś mnie tknęło, ale wróciłem do domu i złożyłem życzenia żonie z okazji Dnia Kobiet. Dopiero później się kapnąłem. Mam usprawiedliwienie, bo żyłem już walką.