Świat bez "Maksia"
Do drużyny dołączył przed sezonem 2012/2013. Trenerzy się zmieniali, a on miał pewne miejsce w pierwszym składzie. W sumie rozegrał siedem pełnych sezonów. W maju 2019 roku doznał poważnej kontuzji w meczu z Avią Świdnik. W grudniu dostał informację, że nie jest potrzebny.
ROZMOWA Z Arkadiuszem Maksymiukiem, byłym pomocnikiem Wisły Puławy
Oczekiwałem odrobinę klasy, więcej szacunku
Arku, na oficjalnej stronie Wisły Puławy ukazała się informacja o tym, że klub rozwiązał z tobą kontrakt. Jest to zaskakująca informacja dla kibiców...
- Zaskoczenie, to dobre słowo, dla mnie ogromne. Tym bardziej że kończy się ważny etap mojego życia. Po ośmiu latach mojego pobytu w Puławach mój kontrakt z inicjatywy klubu został rozwiązany.
W jaki sposób?
- Było to 17 grudnia podczas krótkiej rozmowy telefonicznej z prezesem Piotrem Owczarzakiem. Nie tak sobie wyobrażałem koniec mojej przygody z Puławami. Tym bardziej nie w momencie, w którym liczyłem na klub i pracujących w nim ludzi. Wracam po kontuzji, której nabawiłem się, grając dla Wisły, jednak nie otrzymałem szansy, aby powalczyć o powrót w klubie, dla którego przez tyle lat oddawałem zdrowie.
Dowiedziałeś się podczas rozmowy telefonicznej?
- Dokładnie 17 grudnia prezes zebrał się w sobie i odważył się mi oznajmić, że klub rozwiązuje ze mną umowę. Następnie dostałem maila potwierdzającego i z dnia na dzień przestałem być zawodnikiem Wisły.
Wcześniej nie było sygnałów o możliwości rozstaniu?
- Absolutnie, wręcz przeciwnie. Byłem spokojny, gdyż na ostatnim treningu wyznaczono osoby, z którymi trener chce porozmawiać osobiście. Mnie w tym gronie nie było, więc ze spokojną głową, niczego nieświadomy wyjechałem na urlop. Dopiero po niespełna dwóch tygodniach otrzymałem telefon.
Czy po informacji o rozwiązaniu umowy widziałeś się z kimś z zarządzającymi Wisłą?
- Nie. Dzień po fakcie byłem w klubie, załatwiałem sprawy. Był dyrektor sportowy Kamil Dylda. Wiedział, że jestem, ale nie spotkaliśmy się. Czułeś się, jakbyś dostał obuchem w głowę? - Byłem ogromnie zaskoczony. Nie wiedziałem, co mam zrobić. Nie docierało to do mnie. Wydawało mi się, że wszystko wróci do normy.
W mojej opinii tak się po prostu nie robi...
- Świat jest brutalny i nic z tym nie zrobimy. Mam za sobą doświadczenie, które daje mi naukę na przyszłość.
Znasz powód, dla którego klub rozwiązał z tobą umowę?
- Motywacja jest prosta, ktoś w klubie uznał, że jestem już nieprzydatny. Mimo że mój kontrakt obowiązywał, klub skorzystał z możliwości jego rozwiązania. Tym bardziej zaskoczenie było dla mnie duże, ponieważ nic nie zapowiadało takiej sytuacji. Kilka dni przed otrzymaniem telefonu byłem w klubie i nikt nie dawał mi sygnałów o ewentualnym rozwiązaniu mojej umowy, tym bardziej że wydawało mi się, że kontrakt, który jest ważny do czerwca 2020 roku oraz zaufanie do mnie i mojego poziomu sportowego, gwarantuje mi możliwość powrotu po kontuzji i pozwoli jeszcze w nadchodzącej rundzie zagrać dla Wisły.
Czy zostawisz tak sprawę?
- Działacze klubowi mieli do tego prawo. Wykorzystali przepisy PZPN-u dające podstawę do unieważnienia mojego kontraktu, gdyż pozostawałem na zwolnieniu powyżej 180 dni w bieżącym roku. Przykry jest fakt, że nie wzięto pod uwagę tego, że uraz, którego doznałem, oddając zdrowie Wiśle na boisku, nie pozwolił mi na wcześniejszy powrót. Nie pozostaje mi nic innego, jak tylko zaakceptować decyzję działaczy.
Wcześniej miałeś problemy z działaczami?
- Wprost przeciwnie. Ci, którzy mnie znają, wiedzą, że nie jestem osobą konfliktową. Ba, ze wszystkimi miałem dobre, zdrowe, szczere relacje. Jest grono osób, którym w tym momencie chciałbym serdecznie podziękować: trenerowi Jackowi Magnuszewskiemu, dzięki któremu zaczęła się moja przygoda w Wiśle, Markowi Nowakowi, Robertowi Złotnikowi, Grzegorzowi Nowosadzkiemu, których szanuję za profesjonalizm i szczerość. I przede wszystkim największe podziękowania dla chłopaków, z którymi dzieliłem szatnię.
Do kogo masz największy żal?
- Nie noszę w sobie żalu, nie mam również do nikogo urazy. Na pewne sprawy po prostu mam teraz inne spojrzenie.
Zagrałeś dla Wisły ponad 200 spotkań, jednak w ubiegłej rundzie nie zobaczyliśmy cię na boisku...
- Ostatnia runda była dla mnie stracona z powodu kontuzji, której doznałem w meczu z Avią Świdnik. Była to najpoważniejsza kontuzja, jakiej doświadczyłem. W czerwcu przeszedłem operację. Później przebyłem długotrwałą i żmudną rehabilitację. W listopadzie dołączyłem do treningów z drużyną. Dziś jestem zdrowy i gotowy do zajęć.
Czy podczas swojego pobytu w Wiśle nigdy nie myślałeś o zmianie klubu? Na pewno pojawiały się inne propozycje...
- Owszem, w ciągu tych lat miałem kilka propozycji, zarówno po spadku z pierwszej, jak i drugiej ligi. Nie ukrywam, że rozważałem różne scenariusze, jednak summa summarum barw klubu nigdy nie zmieniłem. Najbliżej zmiany byłem po spadku z drugiej ligi, jednak usilne starania dyrektora sportowego oraz ówczesnego trenera wywarły na mnie poczucie odpowiedzialności za wyniki oraz drużynę. Chcąc pomóc odbudować Wisłę, odmówiłem innym klubom i zostałem.
Jesteś kolejnym zawodnikiem, który spędził w Wiśle wiele lat i odchodzi z klubu w nieprzyjemnych okolicznościach...
- Zastanawiałem się, jak będzie wyglądał mój koniec w Wiśle i na pewno nie spodziewałem się, że będę potraktowany w ten sposób. Gdyby to był pierwszy taki przypadek, to może szukałbym winy bardziej po swojej stronie, jednak jest to kolejna analogiczna sytuacja w historii, która dotknęła tym razem mnie. Pokazuje to tylko, że nie liczy się lojalność oraz poświęcenie. Być może to jeden z powodów, dla którego Wisła jest dzisiaj tu, gdzie jest. Zostały zatarte pewne wartości. Oczekiwałem odrobinę klasy, więcej szacunku.
Pojawisz się na meczu Wisły w roki kibica?
- Kibicem Wisły będę już zawsze, te wszystkie lata związały mnie z tymi barwami. Trzymam mocno kciuki za chłopaków i ich dobre wyniki.
Słyszę w twoim głosie, że ta sytuacja wciąż wywołuje w tobie emocje?
- Nie chcę, abyście zarówno ty, jak i kibice, źle mnie zrozumieli. Nie chodzi mi o samą decyzję, bo jeśli ktoś uznał, że jestem nieprzydatny, to miał do tego pełne prawo. Jednak wydaje mi się, że po ośmiu latach w klubie, z którym przebyłem drogę od drugiej ligi przez pierwszą, a skończywszy na trzeciej, któremu poświęciłem masę zdrowia i serca, mogę oczekiwać od ludzi decyzyjnych odrobinę klasy, więcej szacunku.
Pamiętasz moment, kiedy po raz pierwszy pojawiłeś się w Wiśle?
- Oczywiście. Było to latem 2012 roku. Byłem już na obozie z inną drużyną. W drodze powrotnej dostałem telefon od Jacka Magnuszewskiego. Przyjechałem na sparing z Puszczą Niepołomice i tak zostałem do grudnia 2019 r.
Jak będziesz wspominał te lata?
- W Wiśle przeżyłem wszystko: awans, spadki, chwile lepsze i te gorsze. Wisłę będę miał zawsze w sercu. Dziękuję kibicom za każde słowa otuchy, jak również konstruktywną krytykę.
Najpiękniejszy był awans?
- Oczywiście. Zrobiliśmy piękny wynik i po raz pierwszy w historii awansowaliśmy na zaplecze Ekstraklasy. Spotkała się wspaniała grupa ludzi, która wywalczyła promocję.
Co dalej?
- Ciężko powiedzieć. Wiem jedno, nie chcę kończyć przygody z piłką, aczkolwiek wszystko pokaże czas.
Na co stać Wisłę wiosną?
- Ubiegła runda była nieudana, ale wierzę, że drużyna jest w stanie nawiązać walkę z czołówką.