ROZMOWA Z Mateuszem Pielachem, kapitanem Wisły Puławy
Kasia i Franek jadą do Sandomierza
Czujecie ulgę?
- Tak trzeba to nazwać. Zeszło z nas ciśnienie po ostatnich słabszych występach i meczach bez kompletów punktów. Do wszystkiego podchodzimy z pokorą. W dniu meczu pocieszymy się trochę, ale od niedzieli rozpoczynamy "operację Sandomierz". Przed nami dwa spotkania ligowe i jedno pucharowe. Mamy coś do udowodnienia sobie oraz naszym kibicom.
Pierwsza połowa w waszym wykonaniu nie była wybitna...
- Zwaliłbym to na "efekt nowej miotły". Mamy nowego szkoleniowca. Każdy z nas grał za nerwowo. Nie można odmówić nam zaangażowania, ale ruchy i decyzje na boisku pokazały, że nie graliśmy wybitnie. Konstruktywna rozmowa w szatni dała efekt. Wyszliśmy na boisko spokojniejsi, co pomogło w strzeleniu goli i zwycięstwie.
Dzisiaj spotkanie z wysokości trybun oglądały dwie bardzo ważne osoby w twoim życiu...
- Oczywiście. Mecz męża przyjechała obejrzeć Kasia oraz syn Franek. Od czasu do czasu pojawiają się na spotkaniach Wisły, ale jak dobrze kojarzę, za każdym razem wygrywamy. Jaki jest morał? Muszą być na każdym starciu Wisły.
Pojadą do Sandomierza?
- Wsadzę ich w busa i niech jadą. Oby przynieśli szczęście (śmiech - przyp. red.).