ROZMOWA Z Maciejem Wojczukiem, napastnikiem Wisły Puławy
Jak obiecałem, tak zrobiłem. Mojemu Stasiowi i Karolinie
Po meczu z Siarką, kiedy zdobyłeś pierwszego gola w nowych barwach obiecywałeś kolejne trafienia...
- Jak obiecałem, tak zrobiłem. Wówczas bramkę zadedykowałem tacie Markowi. Mówiłem, że "rozstrzelam rodzinę". Pierwszą dedykuję dziadkowi Stanisławowi, a drugą mojej Karolinie. Mam nadzieję, że to nie koniec strzelania.
Wreszcie macie dwie wygrane z rzędu...
- Czekaliśmy na to. Początek ligi był niemrawy. Wprawdzie pokonaliśmy Jutrzenkę, ale później zaliczyliśmy porażkę i dwa remisy. Teraz złapaliśmy serię i oby trwała jak najdłużej. Chcemy piąć się w tabeli.
Trzy punkty są, ale kibice, szczególnie w końcówce drżeli o dobry wynik...
- Nie można tracić trzybramkowej przewagi. Hutnik zagrał ambitnie i przy większym szczęściu mógł wywieźć z Puław punkt, a nawet punkty. Mimo wszystko cieszymy się, bo jutro nikt o tym nie będzie pamiętał.
Jak będzie w Dębicy?
- Zmierzymy się z beniaminkiem, a takie drużyny charakteryzują się sercem do walki. Nie będzie łatwo.
Mam "stówkę" w kieszeni. Postawić na Wisłę z Wisłoką?
- Nie mogę wypowiadać się na ten temat. Nie gram. Nie mogę.
Więc inaczej: trzy razy trzy równa się dziewięć?
- Tak jest.
Trzy punkty cieszą, ale wiem, że podróż do Białej Podlaskiej po ostatnim gwizdku przebiegała z przygodami...
- (śmiech - przyp. red.) Wracałem do domu. Jechałem jako pasażer w aucie Marcina Pigiela. Był z nami również Krystian Żelisko. Zepsuła się moja szyba. Nie chciała się podnieść. Jakoś wytrzymaliśmy, ale "Pigi" miał jeszcze z Białej Podlaskiej blisko dwieście kilometrów w okolice Białegostoku. Pozdrawiam "Pigiego" (śmiech - przyp. red.).