ROZMOWA Z Malwiną Kopron, brązową medalistką Igrzysk Olimpijskich w rzucie młotem
"Dziecko, ty nie płacz! Ty się ciesz!"
Witam księżniczko rzutu młotem...
- Dzień dobry. Bardzo mi się ten zwrot podoba.
Malwina, marzenia się spełniają?
- Tak, ale na marzenia trzeba bardzo ciężko pracować. W moim przypadku trwało to 12 lat.
Jako rozpoczynająca karierę zawodniczka sądziłaś, że kiedyś wejdziesz na podium podczas ceremonii na Igrzyskach Olimpijskich?
- Wtedy nawet nie śniłam o udziale w Igrzyskach Olimpijskich. Nie spodziewałam się, że moja kariera się tak rozwinie. Uwielbiam sport za to, że jest piękny i nieprzewidywalny.
W eliminacjach zajęłaś dalekie miejsce. Co nie zadziałało?
- Kwalifikacje są najcięższym elementem zmagań. Zawodnik ma trzy rzuty i musi uzyskać wyznaczone minimum. Nasze minimum kwalifikacyjne wynosiło 73,50 m i było najwyższe, z jakim musiałam się zmierzyć w swojej karierze. W pierwszym rzucie uzyskałam 73,06 m i wiedziałam, że ten wynik da mi awans. Byłam bardzo zestresowana, ale poradziłam sobie.
Jakie emocje towarzyszyły Ci przed zawodami? Było czuć, że to inne zawody niż mistrzostwa Europy czy świata?
- Próbowałam sobie wmówić, że to zwykłe zawody i chciałabym wystartować na wysokim poziomie. Emocje wzięły górę i dzień przed konkursem bardzo się stresowałam. Wiedziałam, że jestem świetnie przygotowana, ale zawsze pojawiają się myśli: "a co będzie, jeśli się nie uda". W dzień finału czułam się dobrze, nie było nerwów. Igrzyska Olimpijskie są raz na cztery lata, więc nie darowałabym sobie, gdybym źle wystartowała na najważniejszej imprezie w sezonie.
Cały artykuł we Wspólnocie. Zapraszamy do lektury.
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.