Wówczas zawodniczka AZS-u UMCS Lublin najdalszy rzut oddała w piątej kolejce. Wtedy zajmowała drugie miejsce. Srebro było na wyciągnięcie ręki. Niestety, nie udało się. W ostatnim podejściu przerzuciła ją Chinka Zheng Wang. Jej młot powędrował na odległość 77,03 m. Malwina nie była w stanie odpowiedzieć. Mistrzynią po raz trzeci w karierze została Anita Włodarczyk, która uzyskała 78,48 m.
Zapraszamy na rozmowę, którą przeprowadziłem tuż po zdobyciu brązu przez Malwinę. Miłej lektury!
ROZMOWA Z Malwiną Kopron, brązową medalistką Igrzysk Olimpijskich w rzucie młotem
"Dziecko, ty nie płacz! Ty się ciesz!"
Witam księżniczko rzutu młotem...
- Dzień dobry. Bardzo mi się ten zwrot podoba.
Malwina, marzenia się spełniają?
- Tak, ale na marzenia trzeba bardzo ciężko pracować. W moim przypadku trwało to 12 lat.
Jako rozpoczynająca karierę zawodniczka sądziłaś, że kiedyś wejdziesz na podium podczas ceremonii na Igrzyskach Olimpijskich?
- Wtedy nawet nie śniłam o udziale w Igrzyskach Olimpijskich. Nie spodziewałam się, że moja kariera się tak rozwinie. Uwielbiam sport za to, że jest piękny i nieprzewidywalny.
W eliminacjach zajęłaś dalekie miejsce. Co nie zadziałało?
- Kwalifikacje są najcięższym elementem zmagań. Zawodnik ma trzy rzuty i musi uzyskać wyznaczone minimum. Nasze minimum kwalifikacyjne wynosiło 73,50 m i było najwyższe, z jakim musiałam się zmierzyć w swojej karierze. W pierwszym rzucie uzyskałam 73,06 m i wiedziałam, że ten wynik da mi awans. Byłam bardzo zestresowana, ale poradziłam sobie.
Jakie emocje towarzyszyły Ci przed zawodami? Było czuć, że to inne zawody niż mistrzostwa Europy czy świata?
- Próbowałam sobie wmówić, że to zwykłe zawody i chciałabym wystartować na wysokim poziomie. Emocje wzięły górę i dzień przed konkursem bardzo się stresowałam. Wiedziałam, że jestem świetnie przygotowana, ale zawsze pojawiają się myśli: "a co będzie, jeśli się nie uda". W dzień finału czułam się dobrze, nie było nerwów. Igrzyska Olimpijskie są raz na cztery lata, więc nie darowałabym sobie, gdybym źle wystartowała na najważniejszej imprezie w sezonie.
Finał. Spałaś w noc przed najważniejszymi zawodami?
- Spałam jak dziecko. Finał miałam o godzinie 20:35, więc musiałam sobie zorganizować dzień. Spacerowałam i rozmawiałam z przyjaciółmi, robiłam wszystko, by nie myśleć o starcie. Pojechałam na stadion wypoczęta i gotowa do działania.
Ciężko było ujrzeć uśmiech na Twojej twarzy podczas prezentacji....
- To efekt koncentracji. Nie chciałam, żeby cokolwiek wybiło mnie z rytmu.
Pierwszy rzut w konkursie. Nie udało się. Dodatkowe nerwy przed kolejnymi próbami?
- Nie udał się, bo podczas rzutu miałam problem z rączką od młota. Nie byłam zdenerwowana, bo w głowie już miałam, co muszę poprawić w następnym rzucie.
Awansowałaś do ścisłego finału, ale zapewne to Ciebie nie zadowalało?
- Oczywiście, że mnie to nie zadowalało. Widziałam, że muszę dorzucić kilka metrów, żeby wskoczyć na medalową pozycję. Najlepszy rezultat osiągnęłam w piątej próbie i jestem z siebie dumna, że zawalczyłam.
Sam rzut, który dał Ci medal. To było właśnie to?
- Widziałam, że był dobry rzut, dlatego głośno krzyknęłam po wyrzucie. Gdybym usiadła niżej na nogach, to mógłby być to rezultat w granicach 77 metrów.
Przed ostatnią próbą Chinki miałaś srebro. Wierzyłaś, że pozbiera się i Cię przeskoczy?
- Po cichu myślałam, że Chinka się nie pozbiera, ale jej ostatnia próba była bardzo dobra. Brawa dla niej, że w tak stresującej sytuacji była w stanie rzucić młot ponad 77 metrów.
Medal Igrzysk Olimpijskich. Chyba dawno się tak nie popłakałaś, jak w Tokio?
- Dawno tak nie płakałam, ale to były łzy szczęścia. W jednej chwili dotarło do mnie, że lata wyrzeczeń i treningów się opłaciły.
Byłaś pewna, że Anita zdobędzie trzecie złoto z rzędu?
- Wiedziałam, że jest w formie. Na igrzyskach trzeba być w świetnej dyspozycji, żeby liczyć się w walce o medal. Na nasze szczęście Amerykanki nie rzucały daleko i razem z Anitą to wykorzystałyśmy. Przed konkursem finałowym Szymon Ziółkowski i Paweł Fajdek powiedzieli mi, że takiej okazji może już nie być i muszę powalczyć jak nigdy.
"Anita jest królową rzutu młotem. Ja zostałam nazwana księżniczką. Biorę to w ciemno, pasuje mi". To Twoje słowa...
- Darzę Anitę wielki szacunkiem. Jeżeli chodzi o trening, jest sportowcem idealnym. Bardzo mi miło, że u jej boku mogę zdobywać medale. Między nami jest dziewięć lat różnicy. Wierzę, że mój czas nadejdzie.
75,49 m. To dobry wynik?
- To bardzo dobry wynik. 75.49 to mój najlepszy rezultat uzyskany w tym sezonie.
Byłaś przygotowana na więcej?
- Tak, byłam gotowa na rzuty w okolicach rekordu życiowego (76.85 m - przyp. red.). Gdybym poskładała wszystko tak, jak trzeba, to młot poleciałby ponad 77 metrów. Na zgrupowaniu w Japonii rzuciłam około 77 metrów. To pokazało, że trafiliśmy idealnie z formą.
Kiedy uwierzyłaś, że masz medal?
- Dopiero jak założyłam go sobie na szyję.
Godziny po konkursie. Telefon grzał się?
- Do dzisiaj nie odpowiedziałam na wszystkie wiadomości. Telefon oszalał.
Jako jeden z pierwszych na Twitterze gratulował Ci prezydent Andrzej Duda. Fajne uczucie?
- Fajne. Cieszę się, że mój sukces sprawił przyjemność wszystkim Polakom.
Medal, który masz przy sobie. Jakbyś go opisała?
- Bardzo ciężki, wyjątkowy. Najważniejszy medal w moim życiu.
Wierzysz, że masz go w kolekcji?
- Powoli to do mnie dociera.
Jesteś zawodniczką spełnioną?
- Po części tak, bo nie ma ważniejszych zawodów niż Igrzyska Olimpijskie, ale marzy mi się złoto. Może w Paryżu?
Jako 27-latka masz już zapewnioną emeryturę olimpijską...
- Świetna sprawa. Zapisałam się w historii polskiego sportu.
Teraz powrót do Polski i zapewne masa spotkań oficjalnych i tych mniej oficjalnych...
- Tak, mam zobowiązania sponsorskie. Chciałabym spędzić więcej czasu z rodziną i przyjaciółmi, bo w tym roku siedziałam tylko na zgrupowaniach. We wrześniu przyjdzie czas na wakacje.
Musimy pamiętać o dziadziusiu Witoldzie. Jakie były jego pierwsze słowa po sukcesie?
- "Dziecko, ty nie płacz! Ty się ciesz!". Euforii nie było końca.
Jak dziadek radził sobie z upałami w Japonii?
- Cały wyjazd nie dał mi odczuć, że mu ciężko, bo nie chciał dokładać dodatkowego stresu. Wiem, że pierwsze dni w Japonii kosztowały go dużo zdrowia, ale bardzo dobrze sobie poradził. Jestem z niego dumna.
Chyba jest jednym z dumniejszych dziadków na świecie. Wytrenował wnuczkę, a ta zdobyła medal na IO...
- Mam nadzieję. Nie przypominam sobie takiej historii, żeby dziadek doprowadził wnuczkę do medalu.
W wywiadach wspominałaś o zdrowiu. Co dokładnie się dało w ostatnich miesiącach?
- Dokuczał mi ból kolana, ale mój sztab medyczny świetnie sobie z tym poradził. Dzisiaj prawie nic mnie nie boli. To miało bardzo duży wpływ na mój sukces.
Mało kto wie, ale miałaś problemy z jajnikami. Było tak dramatycznie?
- Było bardzo źle z tego względu, że sytuacja miała miejsce po powrocie z USA. Trafiłam na kwarantannę i żaden szpital nie chciał mnie przyjąć. Karetki odmawiały przyjazdu. Po dwóch dobach jeżdżenia trafiłam do puławskiego szpitala, który był placówką zakaźną. Ściągali w nocy do szpitala ordynatora i od razu musieli operować. Uratowali mi jajnik. Po jakimś czasie dotarło do mnie, że było zagrożenie życia.
Kiedy i jak spędzisz wakacje?
- Wakacje rozpocznę po swoim ostatnim starcie w sezonie, czyli po 5 września. Gdzie polecę? To zależy od obostrzeń.
Teraz już nic nie musisz?
- Nic nie muszę, ale chcę. Obecnie jestem w bardzo komfortowej sytuacji, bo nie muszę nikomu nic udowadniać. Jestem medalistką Igrzysk Olimpijskich. Teraz zostaje mi walczyć w Paryżu o złoto.
Brąz da jeszcze większego kopniaka do treningu?
- Oczywiście. Stawiam sobie wysokie cele.
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.